Często, gdy rozmawiam z różnymi rodzicami słyszę opinie typu:
"Oj, ja to nie znoszę maskotek. Fajne są, ale potem tylko leżą i zbierają kurz, bo moje dziecko w ogóle się nimi nie bawi". Nie wiem, jak to jest u Was, ale w naszym domu pluszaki nie mają czasu, żeby się kurzyć. No może poza kilkoma (dosłownie dwoma lub trzema), po które moje dziewczyny rzadziej sięgają. Ale reszta, nie ma takiej możliwości. Bo zarówno Alicja jak i Natalka bardzo lubią pluszowe zabawki. Ala choć ma już 7,5 roku wciąż śpi ze swoimi ulubieńcami, Natalka ma w swoim łóżeczku dwa misie, bez których także nie potrafi zasnąć. Natomiast pozostałe maskotki siedzą sobie to tu, to tam czekając na swoją kolej. A na szczęście długo to nie trwa :) Moje dziewczyny stale wymyślają sobie nowe zabawy z ich udziałem. Szczególnie Alicja, bo Natalka to tylko na okrągło by je tuliła. Dlatego też ja uwielbiam maskotki i cieszę się, gdy dołącza do nich jakiś kolejny pluszaczek :)
A takich zabawek w sklepach jest zatrzęsienie. Większe i mniejsze, bardziej puchate i mniej, zwykłe zwierzaczki, lale i postacie ze znanych bajek. Tylko wybierać i przebierać, prawda? Jakby tak dać wolną rękę moim córkom, to pewnie miałabym w domu nie złą kolekcję wszelkiego rodzaju bohomazów. Ale ponieważ nasz dom nie jest z gumy, ilość pluszowych zabawek musimy ograniczać. A moje dziewczynki dostają tylko te maskotki, które szczególnie przypadną im do gustu.